Grupa rodziców chciała, żeby szkoła, do której poślą swoje dzieci, żyła tymi samymi wartościami, które uznają oni sami. Postanowili zatroszczyć się o to w wyjątkowy sposób – sami założyli taką placówkę. Na początek – podstawówkę.
Gość Niedzielny, Justyna Jarosińska, Nr 46/2010 21-11-2010 r.
Rodzice szukają szkoły pierwszej w rankingach; porównują wyniki sprawdzianów zewnętrznych, egzaminów gimnazjalnych, olimpiad, wypytują znajomych. Wszystko po to, żeby ich dziecko miało jak najlepszy start w życiu. Niektórzy, szczególnie ci bardziej majętni, zapisują pociechy do szkół prywatnych lub społecznych, licząc na to, że odpowiednie czesne zapewni ich dzieciom bezpieczeństwo i edukację na najwyższym poziomie, a im samym satysfakcję i święty spokój.
Wychowanie do życia
Niepubliczna Szkoła Podstawowa „Skrzydła” stworzona, jak sami podkreślają, przez rodziny dla rodzin ruszyła w tym roku szkolnym w Lublinie. Dla założycieli, rodziców, najważniejsze przy organizacji placówki oświatowej było to, by dziecko oprócz zdobycia encyklopedycznej wiedzy, nauczyło się samodzielności i nie straciło poczucia własnej wartości, niezależnie od umiejętności i wyglądu zewnętrznego. A to jest możliwe, gdy nauczyciel zauważa nie tylko złe zachowanie i kiepskie oceny, ale także indywidualne zdolności ucznia – mówi dyrektorka Małgorzata Wyżlic. Powołali więc Fundację na Rzecz Wspierania Wychowania i Edukacji „Skrzydła”, której głównym zadaniem jest stworzenie przyjaznych dzieciom szkół, od pierwszej klasy do matury. – Chcemy, aby stworzona przez nas szkoła pomogła nam jako rodzicom wychować nasze dzieci na dobrych ludzi, umiejących rozwijać to, co w nich mocne, i pracować nad tym, co w nich słabe, potrafiących tworzyć prawidłowe relacje z innymi oraz posiadających potrzebną wiedzę i zapał do jej odkrywania i pogłębiania, aby realizować swoje życiowe marzenia i pragnienia zawodowe – podkreśla Marcin Demkowski, prezes fundacji. Mimo że nowa podstawówka nie jest szkołą wyznaniową, to założyciele kładą nacisk, by przekazywana wiedza o człowieku byłą zgodna z nauką Kościoła i wychowanie dzieci odbywało się w duchu chrześcijańskim.
Filip lubi ping-ponga
Rok szkolny podzielony jest tu na trymestry. Każdy z nich kończy się „wielką wywiadówką”. Uczeń ma swojego opiekuna, który czuwa nad jego rozwojem w szkole. Rodzice zobowiązują się przynajmniej trzy razy w roku spotkać się z nim, by porozmawiać o dziecku, wspólnie wypracować najlepszą dla dziecka ścieżkę rozwoju. Kiedy dzieje się coś niepokojącego, spotkań powinno być więcej.
Szkoła stawia na edukację zróżnicowaną. – Badania pokazują, że chłopcy i dziewczynki w nauczaniu wymagają zupełnie innego podejścia i inaczej przyswajają wiedzę – wyjaśnia M. Wyżlic. – Dzieci oczywiście mają wspólne zajęcia, przede wszystkim taniec. I nie chodzi o to, żeby je całkowicie od siebie oddzielić. Jednak, jak pokazują doświadczenia, dzieci ze szkół, w których kładzie się nacisk na różnice płci, mają znacznie lepsze wyniki w nauce niż dzieci ze szkół stricte koedukacyjnych. Chłopcy i dziewczynki uczą się według tego samego programu i korzystają z powszechnie dostępnych podręczników. Ale zajęcia dodatkowe, które są tu obowiązkowe, wybierają już zgodnie ze swoimi indywidualnymi zainteresowaniami. W każdym trymestrze mogą wybrać sobie inne. Karolina w przeciwieństwie do Filipa nie przepada za tenisem stołowym, za to świetnie się czuje w klubie „Sobieradka”, gdzie może projektować, wycinać, sklejać i przyszywać. Cała klasa, bo jak na razie jest jedna, bardzo chętnie uczestniczy w zajęciach „Strażnicy uśmiechu”. Ten specjalistyczny program polega na odkrywaniu wnętrza swojego i innych ludzi, akceptowaniu trudnych uczuć oraz budowaniu stabilności emocjonalnej. Dzieci uczą się rozwiązywać konflikty przez rozmowę, a nie siłą. Wszyscy z niecierpliwością czekają na drugi trymestr, bo wtedy zacznie się klub „Smakosza” – będą gotować!
Drugie imię Pana Boga
Franek trafił do tej szkoły, bo jak mówi jego mama Agnieszka, szukali z mężem miejsca, gdzie syn otrzymałby gruntowną edukację w formie dostosowanej do jego indywidualnych potrzeb i możliwości. Chcieli, by w szkole do której chodziłoby ich dziecko, pedagodzy odważnie potrafili mówić o Bogu, honorze i Ojczyźnie, ale nie w konwencji „dawno dawno temu”. Jarek, tata Karolinki, pragnął, by rozwój jego córki był wspierany przez ludzi, do których ma zaufanie, gdzie kadra nauczycielska stara sie wyrabiać w dziecku cechy pomagające w samodzielnej nauce i rozwoju emocjonalno-duchowym. Marcin, tata Jasia, marzył, by jego dzieci chodziły do szkoły, która nie zabije w nich naturalnej ciekawości świata, chciał się czuć traktowany przez szkołę jak partner w kształceniu i wychowywaniu dzieci. Tata Daniela, Grzegorz, uważa, że szkoła „Skrzydła” jest wymagająca. I wymaga nie tylko od dzieci, ale też i od rodziców. – Spotkania z opiekunem nie zawsze należą do łatwych – mówi. – ale wspierają we wspólnej pracy nad charakterem synka. Na „Skrzydła” zdecydowali się z żoną w ciągu kilku minut słuchania audycji radiowej, w której była prezentowana szkoła. Przypadek? – Tak, Przypadek – śmieje się pan Grzegorz. – To drugie imię Pana Boga!
Pisklęta z ciepłych gniazd
W tej podstawówce rodzice muszą być gotowi traktować wychowanie i edukację swoich dzieci jako zadanie przynależne przede wszystkim im. Tu nie ma mowy o zrzucaniu obowiązku wykształcenia w dziecku dobrych cech na nauczycieli. Rodzice, którzy nie mają zwyczaju interesować się niczym więcej prócz ocen, nie będą się w tym miejscu czuli dobrze. Dlatego integralną częścią kształcenia u nas dzieci jest propozycja udziału rodziców w programie profilaktycznym „Szkoła dla rodziców i wychowawców” – mówi M. Wyżlic. Tajemnica każdej „innej” szkoły tkwi w uwadze, jaką nauczyciele poświęcają swoim wychowankom, bez względu na to, czy uczą ich literek, gotowania czy męstwa. W Polsce alternatywnych placówek oświatowych przybywa. Pierwsza, która powstawała w Lublinie, to właśnie „Skrzydła”. Czas pokaże, jak uda się wcielić w życie jej motto: „Rodzice dają dzieciom korzenie i skrzydła, zaś pisklęta z ciepłych gniazd wzbijają się najwyżej”.