Brytyjski eksperyment potwierdza to o czym konserwatywni pedagodzy mówią od dawna. Czas powrócić do rozdziału płci w klasach szkolnych, bo dzieci w klasach mieszanych mają gorsze wyniki w nauce. Ale nie trzeba wcale od razu powracać do szkół męskich i żeńskich, trzeba jedynie wprowadzić osobne zajęcia dla dziewcząt i chłopców. Co najmniej z kilku powodów.
Fronda Portal Poświęcony 30-12-2011 r.
Naukowcy z uniwersytetu w Essex, Dr Patrick Nolen i profesor Alison Booth podzielili 800 studentów na trzy grupy. W pierwszej znalazły się same kobiety, w drugiej – sami mężczyźni i w trzeciej – mężczyźni z kobietami. Eksperyment przeprowadzono na zajęciach ze wstępu do ekonomii. Z obserwacji naukowców wynika, że grupa złożona z samych studentek uzyskała zdecydowanie najlepsze wyniki w nauce w porównaniu ze studentami z dwóch pozostałych grup z roku. Dziewczęta z grupy bez chłopców potwierdziły, że lepiej im się pracowało, czuły się bardziej komfortowo i były bardziej skłonne do rywalizacji. Projekt badawczy uczonych z Essex bazował na wynikach wcześniejszych eksperymentów z udziałem uczniów w wieku szkolnym, które wykazały, że dziewczynki są bardziej skłonne do podejmowania ryzyka i bardziej konkurencyjne, jeśli uczą się w grupach złożonych z osób jednej płci – podaje serwis piotrskarga.pl za “Daily Mail”.
Podobne eksperymenty przeprowadzano już co najmniej kilkanaście lat temu w USA i Niemczech. Przed dziesięciu laty “Washington Post” opisywał szkołę podstawową w Moten, jednej z najbiedniejszych dzielnic Waszyngtonu, która miała opinię najgorszej w okolicy. Na jesieni 2001 r. George Smitherman, jej dyrektor, zdecydował się podzielić uczniów na klasy według płci. Uczniowie zaczęli osiągać w testach równie dobre wyniki jak ich koledzy z prywatnych szkół i to już po roku!
W Stanach Zjednoczonych jest już ponad setka publicznych szkół, w których chłopcy i dziewczęta uczą się w osobnych klasach. Z roku na rok przybywa ich na całym świecie. Okazuje się, że “segregacja płci” w klasach jest pożyteczna z kilku powodów.
Po pierwsze nastolatkowie “popisują się” przed swoimi koleżankami, żeby zaskarbić ich zainteresowanie. Kiedy znajdują się w gronie wyłącznie męskim skłonność do “wydurniania się” jest mniejsza.
Po drugie – wbrew temu co mówi większość feministek – kobiety i mężczyźni różnią się zainteresowaniami. Widać to nawet przy omawianiu lektur, kiedy dla dziewcząt najbardziej ciekawy jest wątek miłosny, dla chłopców – opisy wojny, uzbrojenie, wygląd żołnierzy, itp. Chłopcy częściej też pasjonują się naukami ścisłymi.
Po trzecie – w pewnym wieku chłopcy “ciągną w dół” dziewczęta. To one właśnie intelektualnie dojrzewają szybciej niż chłopcy – nastolatki płci męskiej osiągają dojrzałość 11-12-letnich dziewcząt dopiero w wieku lat siedemnastu. Dlatego w koedukacyjnej klasie nauczyciel musi “zaniżać poziom”, aby trafić także do chłopców. Dlatego też zwolennicy “szkolnego apartheidu” postulują stworzenie oddzielnych klas przynajmniej dla młodzieży w wieku 11-17 lat.
Moda na koedukację w szkołach przyszła pod koniec lat 60. wraz z lewicową rewolucją obyczajową. Edukacyjny rozdział płci kwalifikowano jako nienaturalny, miał on utwierdzać młodych mężczyzn w przekonaniu o swojej “intelektualnej supremacji” wobec kobiet, powszechnie mówiono też o “socjalizującym” charakterze szkół koedukacyjnych. Młodzi ludzie z “jednopłciowych” szkół mieliby mieć gorsze relacje z dziewczynami i odwrotnie. To jednak nieprawda. 10 lat temu Katherine Sanders i Neville Bruce, australijscy socjologowie, przebadali kilkuset uczniów w wieku 17-19 lat ze szkół męskich i żeńskich oraz koedukacyjnych. Okazało się, że ci pierwsi mieli tyle samo romansów co ich koledzy ze szkół mieszanych. Jeśli chodzi o zawieranie małżeństw, absolwenci męskich i żeńskich szkół także nie byli gorsi.
Poza wszystkim, w czasach edukacyjnej separacji młodzi mężczyźni stawali się bardziej “wyrafinowani”. Aby poznać dziewczynę z innej szkoły trzeba było umieć tańczyć (bo koedukacja miała miejsce prawie tylko na zabawach), a także mieć pomysł i polot…