Chcesz, żeby twoje dziecko chodziło do dobrej szkoły? Najlepiej sam ją załóż. Tak jak zrobiło to sześć małżeństw z Lublina.
Wielokrotnie ze znajomymi rozmawialiśmy o tym, że nie wiemy, gdzie posłać nasze dzieci do szkoły – opowiada Małgorzata Wyżlic, dyrektorka Niepublicznej Szkoły Podstawowej „Skrzydła”. – Nie widzieliśmy miejsca, które sprzyjałoby rozwojowi twórczego myślenia, stawiając jednocześnie na wychowanie dziecka równie mocno, co na jego edukację. Chodziło nam o szkołę, która daje możliwości odkrywania siebie i pozostaje w zgodzie z wartościami funkcjonującymi w domu.
Zdążyć przed dzwonkiem
Jest marzec 2010 r. Za kilka miesięcy Antek, Jasiek i Filip powinni rozpocząć naukę w pierwszej klasie. Ich rodzice Mariola i Marcin, Magda i Paweł, Małgosia i Krzysztof od dłuższego czasu rozważają założenie szkoły. Do ich pomysłu dołączają Kasia i Paweł, Magda i Tomek, Bożena i Piotr. Małżeństwa w większości z rodowodem KSM-owskim lub zaangażowane w duchowość wspólnoty Chemin Neuf. Wraz z każdą rodziną do projektu dołączają również jej oszczędności oraz oszczędności ludzi oczarowanych determinacją pomysłodawców i założeniami potencjalnej szkoły. Powstaje Fundacja na rzecz Wspierania Wychowania i Edukacji „Skrzydła”. Maj 2010 to miesiąc, w którym szkoła istnieje już merytorycznie, natomiast ciągle bez budynku. W czerwcu pojawia się możliwość wynajęcia lokalu. – Tamte wakacje to był czas nieustającej pracy po nocach – opowiada prezes zarządu fundacji Tomasz Biedacha. – Ale dzięki temu, że każdy z nas ma inne doświadczenie zawodowe, wiele udało się zrobić własnymi siłami. Trzy godziny przed pierwszym dzwonkiem nowo otwartą szkołę opuszcza ekipa malarska, a pół godziny po rozpoczęciu roku nawiedza ją sanepid. – Okazało się, że mamy za wąskie schody – wspomina Biedacha – i nie takie, jak trzeba, oświetlenie alarmowe.
Przetrwać rok
Grono do obsługi jedenastoosobowej klasy skompletowano z założycieli. – Byłam trochę rozczarowana brakiem zainteresowania szkołą – mówi Małgorzata Wyżlic. – Naiwnie wyobrażałam sobie, że uda nam się utworzyć od razu w pierwszym roku dwie klasy. Chcieliśmy nawet wzorem szkół Sternika zrobić oddzielne klasy dla dziewcząt i chłopców. Niestety, tak się nie stało, ale też nie było to dla nas celem nadrzędnym. Dla rodzin, które zaangażowały się w projekt „Skrzydła”, najistotniejsze było, by szkoła pomagała rodzicom wychować dzieci na dobrych ludzi, umiejących rozwijać to, co w nich mocne i pracować nad tym, co słabe. By dzieci, które wyjdą z naszej szkoły potrafiły tworzyć prawidłowe relacje z innymi oraz miały zapał do odkrywania świata. Pierwszy rok działalności szkoły był walką o przetrwanie. – Finansowo było nam naprawdę ciężko – opowiada Małgorzata Wyżlic. – Ale wiedzieliśmy, że musimy przetrwać, żeby w eter poszło, że taka szkoła funkcjonuje – dodaje Tomek Biedacha.
Non profit
Wrzesień 2012, początek roku szkolnego. Przed budynkiem „Skrzydeł” nie ma gdzie zaparkować, mimo że inauguracja została podzielona na dwie tury. Po dwóch latach z jedenaściorga dzieci zrobiło się prawie 80. Budynek szkoły pęka w szwach. Konieczny jest nowy lokal. – Nie chcemy przyjmować więcej niż 30 dzieci co roku. – mówi Biedacha. – Nasz projekt nie ma charakteru biznesowego. Gdybyśmy założyli, że będziemy robić rekrutację na cztery klasy, to pewnie kwestie finansowe byłyby łatwiejsze. Ale do szkoły nie przychodzą tylko uczniowie. Do projektu wchodzą całe rodziny i my chcemy te wszystkie rodziny znać. Chcemy z nimi blisko współpracować. Angażujemy się nie tylko w edukację, ale także w wychowanie i bierzemy na siebie ryzyko, że od strony finansowej to przedsięwzięcie nie będzie łatwe.
Wiedza nie na stopnie
– Nie mogę dziś zostać w domu, dziś jest dyktando! – krzyczy zachrypniętym głosem 7-letni Jeremi. Ubrany w szkolny mundurek stoi z tornistrem w drzwiach, szykując się do wyjścia. Chłopiec jest uczniem drugiej klasy. Jak większość dzieci w jego wieku, robi jeszcze mnóstwo błędów ortograficznych. Prawdopodobnie gdyby uczył się w jednej z wielu podstawówek, nie byłby taki chętny, żeby z bolącym gardłem i nieznajomością zasad ortografii iść do szkoły. – Na ocenę pozytywną raczej nie mógłby liczyć – śmieje się jego mama. Ale w „Skrzydłach” Jeremi nie otrzyma oceny. Jego nauczycielka po dyktandzie napisze, co chłopiec już umie i nad czym powinien jeszcze popracować. Jeremi nie będzie czuł się gorszy od kolegów, którym szybciej udaje się opanować karkołomną pisownię polską. – Wprowadziliśmy w naszej szkole ocenianie kształtujące – mówi M. Wyżlic. – Oczywiście, że łatwiej jest postawić stopień, ale dzięki temu, że u nas ich nie ma, unikamy klasyfikacji dzieci, a one nie porównują się między sobą.
Trzeci rodzic
Beata i Krzysztof właśnie skończyli spotkanie z opiekunem osobistym swojego syna. To pierwsze spotkanie w tym trymestrze. Być może niejedyne. I to wcale nie dlatego, że Nikodem źle się zachowuje. Takie są zasady panujące w szkole. Opiekun osobisty to nauczyciel, który wspiera rodziców w wychowaniu ich dziecka. Wypracowuje z nimi optymalną ścieżkę rozwoju, obserwując zachowanie ucznia, jego słabe i mocne strony oraz indywidualne potrzeby. – „Skrzydła” to miejsce, gdzie wartości chrześcijańskie stanowią fundament – mówi Krzysztof, tata Nikodema. – Od początku wiedzieliśmy, że to idealne miejsce dla naszego syna. Cenimy zaangażowanie nauczycieli. Uczniowie są traktowani indywidualnie i sprawiedliwe, a nauczyciele dbają o formację intelektualną, duchową, jak i kondycję fizyczną dzieci. Podoba nam się proponowany model zaangażowania rodziców, przez co czujemy się współodpowiedzialni za szkołę. Nie da się ukryć, że bardzo odpowiada nam także pozaszkolna integracja – śmieje się Krzysiek. – „Skrzydła” to szkoła dla dzieci, rodziców i nauczycieli. Wszyscy uczymy się tu nowych rzeczy.
Skrzydła Pana Boga
Bożena Kaczyńska jest wychowawczynią drugiej klasy. Żeby współtworzyć szkołę, wraz z mężem wróciła z Irlandii do Polski. – Zawsze chciałam pracować w takiej szkole, gdzie razem z dziećmi mogłabym się zachwycić nauką, wyjść naprzeciw ich marzeniom i fascynacjom. To, że udało nam się stworzyć „Skrzydła”, to zasługa Pana Boga, bo po ludzku rzecz biorąc, byłoby to niemożliwe. Dziś najbardziej zależy mi, by dzieci wychodzące z naszej szkoły miały w sobie choć odrobinę tej ciekawości świata, z którą do niej przyszły, by umiały się uczyć, a najwyższą wartością był dla nich Bóg. Że Bóg jest ważny w „Skrzydłach”, widać szczególnie podczas przygotowań do I Komunii Świętej. – To nie katecheta czy ksiądz ma za zadanie przygotować nasze dzieci do przyjęcia Pana Jezusa – mówi M. Wyżlic. – Ciągle zapominamy, że to zadanie rodziców. Dlatego w szkole nie tylko dzieci mają nauki pierwszokomunijne. Dorośli równolegle uczą się, jak najlepiej mówić dzieciom o Bogu. Sama Komunia św. wygląda również nieco inaczej niż w innych szkołach. Dzieci podczas Mszy św. pierwszokomunijnej siedzą w ławce z rodzicami, i to razem z nimi podchodzą do Stołu Pańskiego. „Skrzydła”, jak informuje dyrektor Małgorzata Wyżlic, to w założeniu projekt sięgający aż do matury. – Teraz dajemy dzieciom podstawy, ale nie chcemy im powiedzieć, by w okresie najtrudniejszym poszły sobie gdzieś indziej. – Zawsze z żoną marzyliśmy, żeby nasze dzieci chodziły do szkoły, która nie zabije w nich naturalnej ciekawości świata – mówi Marcin, tata Tosi i Janka. – Pragnęliśmy, aby nie były w szkole „kolejnymi dziećmi”, ale by dostrzeżono i uszanowano ich indywidualność, wrażliwość, talenty. Oczekiwaliśmy od szkoły, że nie będzie bezduszną instytucją realizującą program, ale realnym partnerem dla nas, rodziców, w kształceniu i wychowywaniu. No a przy tym będzie oferowała poziom nauczania najwyższy z możliwych. W „Skrzydłach” właśnie to wszystko znaleźliśmy. I mamy nadzieję, że edukacja naszych dzieci będzie tu możliwa do końca szkoły średniej.